Kronika żeńskiego obozu wędrownego 16-30 lipca 1963r.
|Alicja Jastrzębska
Witam serdecznie. Byłam też na obozie letnim 16-30 lipca 1963r. Nazywam się Alicja Jastrzębska, bardzo chętnie nawiążę kontakt. Obecnie mieszkam za granicą. Alicja Jastrzębska-Nesher ellanesher@yahoo.com
Grupa nasza składała się z 19 osób i 2 opiekunów: p. Boguckiej i prof. Piątkiewicza. Był to obóz wędrowny żeński. W skład grupy wchodziły: Jasia Krajewska, Renata Godlewska, Urszula Choromańska, Wanda Nadana, Ela Nowacka, Ala Strąk, Jadwiga Zaorska, Barbara Szulkowska, Zosia Zawistowska, Ewa Oknińska, Maryla Raczkowska, Hanka Oknińska, Krystyna Ciesielska, Łucja Niczyporuk, Gośka Toppercer, Hanka Zbień i Teresa Brzezińska.
Wyjeżdżamy 16.VII.63r. o godz. 15.27. Zbiórka na przystanku kolejowym o godz. 15.00. Podróż upływa nam przyjemnie. Każda marzy o chwili, kiedy znajdziemy się w Raciborzu. Do Warszawy zajeżdżamy przed wieczorem. Za kilka godzin mamy pociąg do Katowic. W pociągu jest dosyć luźno. Do Katowic przyjechałyśmy w nocy. Mamy bezpośrednio pociąg do Raciborza. Przede wszystkim udaliśmy się do schroniska, w którym mamy nocować. Jest to internat L.O. Po śniadaniu udaliśmy się zwiedzać miasto. Widok piękny, wokoło fałdy pagórków pokryte lasami, pogoda piękna. Pierwszym obiektem jaki zwiedziliśmy była fabryka kotłów wysokoprężnych. Po zapoznaniu się z cyklem produkcji i pracą robotników wróciliśmy do schroniska. Byliśmy zmęczeni, więc zaraz po kolacji położyłyśmy się spać. Nazajutrz rano to jest 18.VII.63r. dyżur pełnił zastęp II. Do obowiązków naszych należało przygotowanie śniadania i kolacji. Po śniadaniu udaliśmy się do miasta. Był to dzień targowy, toteż spotkaliśmy mnóstwo ludzi z okolic Raciborza i z samego miasta. Z kilkoma kobietami przeprowadzaliśmy wywiad. Opowiadały man one o obyczajach, o gwarze, o tutejszej ludności, o zajęciach. Raciborzanki posiadają charakterystyczny strój. Ubrane są w ciemne spódnice, bluzki wypuszczane, fartuch równy ze spódnicą, najczęściej zielony lub granatowy. Na głowach mają chusty. Włosy związują czarną lub granatową wstążką. Jedna ze spotkanych kobiet zaprowadziła nas do muzeum raciborskiego, które mieści się w kościele dominikanów. Po obiedzie poszłyśmy na spotkanie z dziećmi z zagranicy. Na kolonii tej były dzieci z Francji, Anglii, Maroka. Gdy czekałyśmy w hollu, podchodzi do nas grupa chłopców i zaczynają mówić do nas po francusku. A my: „my nie ponimajem”, na to oni: „Russian”, my: „niet, Polen”, a oni: „Polen?, no to mówimy po polsku”. Było oczywiście z tego powodu wiele śmiechu. Jednak nie widzieliśmy się z dziećmi z zagranicy, gdyż w tym czasie panowała czarna ospa i lekarz zabronił wszelkich kontaktów. Poszliśmy więc do mleczarni, gdzie zapoznaliśmy się z produkcją sera i masła. Poczęstowano nas lodami. Wieczorem wróciliśmy do schroniska.
Mimo całodziennego zwiedzania humory dopisywały. Usiadłszy na parapecie śpiewałyśmy piosenki przy akompaniamencie gitary, na której grał chłopiec z drugiego obozu.
Rano 19.VII.63r. udaliśmy się do Kietrza. Przed południem udaliśmy się na pobliskie łąki, gdzie obserwowaliśmy prace wykopaliskowe, prowadzone przez archeologów z Krakowa. Było to cmentarzysko sprzed dwu i pół tysięcy lat. Po południu udałyśmy się do kopalni gipsu „Dzierżysław”. W drodze powrotnej zaszliśmy do P.G.R. „Krotoszyn”, gdzie wykonaliśmy pracę społeczną, pomogliśmy ustawiać pszenicę w „dziesiątki”. I tu krajobraz był prześliczny, o kilka kilometrów dalej znajdowała się granica z Czechosłowacją. Po drodze udaliśmy się do Parku Roślin Chronionych. Nazajutrz rano, po śniadaniu udałyśmy się do fabryki pluszy i dywanów, która swe wyroby wysyła na eksport. Po obiedzie zwiedzałyśmy miasto i udałyśmy się, aby zwiedzać wystawę obrazów. Z Kietrza udaliśmy się pekaesem do Głubczyc. Byliśmy w tej miejscowości dwa dni. Zwiedzaliśmy tutejsze Liceum Ogólnokształcące, a także byliśmy na basenie i opalaliśmy się. Na drugi dzień, będąc na basenie spotkaliśmy studentów z Krakowa, z którymi zapoznaliśmy się w Kietrzu.
Dalsza trasa prowadziła do Prudnika. Jest to miejscowość włókiennicza, mała, zanieczyszczona. Po wielu staraniach załatwiliśmy noclegi w internacie. Pokoje były brudne, więc padła propozycja by iść na piechotę do Pokrzywnej i tam przenocować w jakimś schronisku lub w stodole. Trasa wynosiła 10 km, lecz była uciążliwa, gdyż szliśmy w samo południe. W końcu po południu dotarliśmy do Pokrzywnej do schroniska PTTK. Widoki są przepiękne, dotychczas niespotykane. Schronisko położone jest wśród gór. Znajdujący się tu basen ściąga mnóstwo turystów. Mieliśmy szczęście, były jeszcze miejsca w namiotach. Po obiedzie część z nas udała się z profesorem na basen, zaś część z panią Bogucką poszła na Biskupią Kopę.
Następnego dnia po południu ruszyliśmy w dalszą drogę, do Głuchołazów. Część poszła torami, a pozostałe dziewczęta pojechały okazyjnym samochodem. Do Głuchołazów przyszliśmy nad wieczorem. Grupy, która pojechała samochodem jeszcze nie było, lecz wkrótce i oni do nas dołączyli. Nazajutrz tj. 25.VII.63r. zwiedzaliśmy fabrykę guzików i galanterii, a także fabrykę papieru i celulozy. Po obiedzie poszliśmy na basen.
26.VII.63r. rano jedziemy do Nysy. Miasto jest ładne. Wiele jest tu zabytków historycznych, jak np. gotycka wieża z 1350r., Katedra św. Jakuba z X-XII w., Waga miejska na rynku, wiele kamieniczek barokowych, brama wrocławska. Poszliśmy także nad Nysę Kłodzką.
Następnie pociągiem udaliśmy się do Otmuchowa. Pogoda się zepsuła. Przemoknięci dotarliśmy do schroniska. Tu zastaliśmy obóz z Malborka, z którym nawiązaliśmy znajomość. Tego samego wieczora zorganizowaliśmy wieczorek zapoznawczy. Spotkanie było bardzo przyjemne i pozostawiło wiele radosnych wspomnień. Nazajutrz rano zwiedzaliśmy miasto, pałac barokowy z lat 1706-1707, kościół św. Mikołaja i Franciszka. Po obiedzie poszliśmy nad sztuczne jezioro Otmuchowskie, gdzie zwiedzaliśmy wielką zaporę wodną. Nazajutrz rano czekała nas droga do Paczkowa. Trasa wynosiła 18 km, ale idąc śpiewałyśmy piosenki, tak, że czas minął nam szybko. W Paczkowie zwiedziliśmy kościół św. Jana, w którym znajduje się studnia. Z Paczkowa udaliśmy się do Złotego Stoku. Po obiedzie udaliśmy się do Złotego Jaru. Kilka dziewcząt: Lilka, Jasia, Wieśka i ja – Urszula niechcący odłączyłyśmy się. Okazało się jednak, że szłyśmy prawidłowo, natomiast grupa pozostała zmyliła szlak i wróciła do schroniska wieczorem. Rano 30.VII.63r. czekała nas droga do Lądka Zdroju. Trasa była ciężka, gdyż większa część drogi prowadziła przez góry. Do Lądka dotarliśmy przed południem. Tu w Lądku Zdroju zwiedzaliśmy sanatorium „Wojciech”, łazienki, a także wody zdrojowe. Trasa naszego obozu skończyła się. Z niechęcią opuszczaliśmy te strony. Z Lądka Zdroju udaliśmy się do Kłodzka, a stąd pociągiem do Wrocławia. Podróż do Warszawy była okropna, tłok straszny, staliśmy więc na jednej nodze. Rano przyjechaliśmy do Warszawy i stąd pociągiem do Ostrowi. Obóz ten był bardzo udany i pozostawił po sobie miłe wrażenia.